Podobno mówienie, że coś „trzeba przeczytać” albo coś „trzeba obejrzeć” to przejaw drobnomieszczaństwa i tłamszenie indywidualności. Szanując prawo do wyrażania dowolnych opinii trzeba jednak stwierdzić, iż istnieje coś takiego, jak kanon lektur, które wykształcony Europejczyk powinien znać choćby w ogólnych zarysach. Na przykład po to, by zrozumieć, dlaczego świat i Europa znalazły się dzisiaj w takim, a nie innym punkcie.

„Korzenie totalitaryzmu” Hanny Arendt to właśnie książka z takiego kanonu. Chociaż wiele z tez Arendt bywa dzisiaj podważanych (mniej bądź bardziej zasadnie), to bez znajomości jej interpretacji dwudziestowiecznych zjawisk nie można rozmawiać o totalitaryzmie i demokracji.

„Korzenie” bywają traktowane jako księga objawiona, niepodlegająca dyskusji wykładnia genezy ludobójczych ustrojów. Cóż, konserwatyści też ulegają lewicowej pokusie traktowania pewnych poglądów jako prawd objawionych. W świetle badań ostatnich kilku dekad wiele tez dzieła żydowskiej intelektualistki stało się co najmniej dyskusyjnych. Nie oznacza to, że sama książka straciła na wartości. Wręcz przeciwnie – pobudza do dyskusji i myślenia. A nie trzeba być wyznawcą Hegla, by przyznać, że to najlepsza droga dla rozumu.

Hannah Arendt: Korzenie totalitaryzmu. Warszawa 2021: Świat Książki.

(ja)