Czy Krzysztof Kamil Baczyński napisałby jeszcze wiele pięknych wierszy, gdyby Powstanie Warszawskie nie wybuchło? Śmiem twierdzić, że nie. Zginąłby i tak. Bo chucherkowaty, zdolny młody poeta niewyobrażalnie rwał się do walki, mimo że – jak relacjonowali jego koledzy – kompletnie nie miał do tego predyspozycji. Powstanie dla Baczyńskiego było tylko pretekstem, by udowodnić kolegom, że umie walczyć. Gdyby nie było zrywu, pewnie prędzej czy później i tak trafiłby do jakiejś formacji, albo zaryzykował indywidualną konfrontację z wrogiem.

Izabela Kraj, redaktor „Super Expressu”

Nie sposób nie zacząć od Baczyńskiego gdy wspomina się artystów, których zabrało nam Powstanie Warszawskie. Ten poeta urodził się równo 100 lat temu. Zginął 4 sierpnia 1944 r. w Pałacu Blanka zastrzelony przez niemieckiego snajpera, celującego z gmachu Teatru Wielkiego. Dosłownie parę dni wcześniej na wieść o wstąpieniu Baczyńskiego do oddziału dywersyjnego Stanisław Pigoń powiedział słynne zdanie „Cóż, należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wroga z brylantów”. Ten brylant błyszczy w tym roku jeszcze jaśniej. Decyzją Sejmu Krzysztof Kamil Baczyński jest patronem 2021 roku. W jego osobie oddano hołd także innym poetom pokolenia Kolumbów, poległym w trakcie okupacji niemieckiej – Tadeuszowi Gajcemu, Janowi Romockiemu „Morro”, Zdzisławowi Stroińskiemu czy Andrzejowi Trzebińskiemu. Ten ostatni zmarł jeszcze przed powstaniem w 1943 roku. W swoim pamiętniku pisał: „Pochłonie nas historia. Młodych, dwudziestoletnich chłopców. Nie będziemy Mochnackimi, Mickiewiczami, Norwidami swojej epoki.” Mickiewiczami rzeczywiście nie zostali. Nie zdążyli. Ale historia również ich nie pochłonęła. Wszyscy oni należeli do pokolenia Kolumbów, którego postawy, tragiczne doświadczenia oraz związane z nimi rozterki bezpośrednio wpływały na kształt oraz wymowę literatury wojennej. Bo ich twórczość czasu apokalipsy była tak nośna, intensywna, mocna i zapadająca w serce, że zostanie w podręcznikach literatury na wieki.

Powstanie Warszawskie zabrało nam też autora piosenki – ikony powstańczego zrywu „Pałacyku Michla”. Józef Szczepański „Ziutek” przeżył Baczyńskiego zaledwie o pięć tygodni. Ale w czasie powstania pięć tygodni to jak pięć lat. Dowódca drużyny w „Parasolu” w tym czasie uczestniczył w walkach na Woli w rejonie ul. Wolskiej, Żytniej, pl. Kercelego i wolskich cmentarzy. Przez ruiny getta przedostał się na Stare Miasto. Tam, dowiadując się o sowieckich oddziałach, które zatrzymały się na przedpolu Pragi, napisał wiersz „Czerwona zaraza.” 1 września został ciężko ranny przy ul. Barokowej, przeniesiono go kanałami do Śródmieścia. Zmarł 10 września.

Jakże innym był artystą od Baczyńskiego – ile piosenek mógłby jeszcze napisać. Ile poematów stworzyć? Czy bard batalionu „Parasol” wyrósłby na kogoś takiego jak Jacek Kaczmarski? A może – gdyby zabrakło wojennych inspiracji – uznałby że nie ma o czym pisać? Nie ma odpowiedzi na to pytanie.

Wśród ponad 200 tysięcy ofiar śmiertelnych Powstania Warszawskiego było wielu artystów – nie tylko poetów ale muzyków czy aktorów.

Wielka aktorka Maria Przybyłko-Potocka, dla której Arnold Szyfman miał zbudować Teatr Polski – zginęła 30 sierpnia 1944 r. we własnym mieszkaniu, przygnieciona drzwiami wyrwanymi z zawiasów przez wybuch. Pochowano ją w mogile powstańczej na podwórku. Rok później ekshumowano do grobu na warszawskich Powązkach.

Na cmentarzu powstańczym na Woli znalazł miejsce wiecznego spoczynku Zbigniew Rakowiecki – obiecujący aktor młodego pokolenia, który w latach 30. zagrał w „Dziejach grzechu”, „Papa się żeni” czy „Żołnierzu królowej Madagaskaru”. Aktor przed godziną „W” trafił do oddziału AK na Ochocie. Już

5 sierpnia trafił do niewoli i został rozstrzelany przez brygady „RONA” – słynącej ze szczególnego okrucieństwa formacji, złożonej z sowieckich jeńców.

Koszmarną śmiercią zginął kolejny aktor – Józef Orwid, czołowy komik przedwojenny, którego można było zobaczyć m.in. w filmach „Dodek na froncie” czy „Pani minister tańczy”. Zginął 13 sierpnia 1944 r. w eksplozji tzw „czołgu pułapki” przy ul. Kilińskiego na starym mieście czyli w rzeczywistości niemieckiego „goliata”…

Kim byłaby po wojnie Krystyna Krahelska ps. „Danuta”, która pozowała rzeźbiarce Ludwice Nitzschowej jako pierwowzór pomnika Syrenki? Byłaby modelką, a może świetną dziennikarką? A może wybitnym pracownikiem naukowym na etnografii albo geografii (studiowała te kierunki)? Krahelska działała też w Polskim Radiu w Wilnie i Warszawie. Sanitariuszka „Danuta” zmarła od ran 2 sierpnia w powstańczym szpitalu.

Lista tych utraconych w Powstaniu Warszawskich talentów jest oczywiście o wiele dłuższa. Przy okazji 77. rocznicy powstania i w roku poświęconym Baczyńskiemu, śmierć tych wszystkich młodych artystów zasługuje na dodatkową refleksję. W Powstaniu Warszawskim zginęła znaczna część warszawskiej inteligencji. Takie podsumowanie nieuchronnie prowadzi do pytania „Czy Powstanie Warszawskie było potrzebne, skoro tyle straciliśmy?”. Odpowiadam sobie na nie słowami samych powstańców: – Powstanie w takiej czy innej formie musiało wybuchnąć. Nikt nie powstrzymałby tej energii, która kumulowała się w warszawiakach. A myśmy wtedy nie kalkulowali. Był rozkaz i była wola walki, więc walczyliśmy. O Warszawę, i o Polskę – mówił mi kiedyś gen. Zbigniew Ścibor-Rylski. Czy musieli walczyć też artyści? Nie musieli, ale chcieli. A nam musi wystarczyć to, co po sobie zostawili, zanim dosięgły ich kule czy gruzy walących się domów.