Dyskusja o polskich grzechach czasu wojny i okupacji nie jest niestety sporem historycznym, a ideologicznym. To, co się mówi, służy dowodzeniu jednej z dwóch postawionych wcześniej tez: albo, że Polacy zajmowali się przede wszystkim polowaniem na Żydów, albo że byli narodem bez skazy, zaś jednostki, które dopuszczały się nadużyć, były karane lub co najmniej objęte infamią. Tak, jakby w skomplikowanej rzeczywistości w grę wchodziły tylko te dwie postawy.

Nasi południowi sąsiedzi mają o wiele więcej do rozliczania. Przede wszystkim dlatego, że – w odróżnieniu od okupowanej Polski – w Protektoracie Czech i Moraw zachowano w dużej części czeską administrację i pewną autonomię. To zaś dla słabszych i zdemoralizowanych jednostek stwarzało ogromne pokusy. Niektórzy z kolaborantów w spokoju żyli i pracowali w komunistycznej Czechosłowacji.

Książka dziennikarza i literata Miloša Doležala – będąca w zasadzie reportażem historycznym – mierzy się z ciężarem narodowej pamięci. I, inaczej niż w Polsce przywykliśmy, nie zajmuje się uogólnieniami, zbiorowym oskarżeniem lub zbiorowym uniewinnianiem, a faktami. Konkretnymi życiorysami ludzi, którzy współpracowali z Gestapo, osobiście brali udział w zbrodniach, a potem uniknęli odpowiedzialności. Z pobudek prostych, materialnych, ale nie tylko.

Doležal sufluje czytelnikowi, by ten zadał sobie pytanie: jak ja bym się zachował w takich dziejowych okolicznościach? Nie zadaje go po to, aby rozgrzeszać czy umniejszać winę, ale by pokazać, że nie możemy być pewni swoich wyborów. Bo samymi dobrymi chęciami – wiadomo co jest wybrukowane…

Miloš Doležal: Krawiec, żandarm i spadochroniarz: trzy opowieści o czeskich kolaborantach. Kraków 2021: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.

(mr)