Jak się grało za komuny, jak wyglądał wtedy debiut muzyczny? Czy różni się celebryta od artysty, i jak nagrać kawałek, który będzie obecny na listach przebojów aż 35 lat!  Rozmawiamy z Jarosławem Kisińskim, muzykiem, liderem i współzałożycielem zespołu: Sztywny Pal Azji, a ostatnio także liderem zespołu KISSINSKY.

W styczniu tego roku premierę miała pierwsza płyta zespołu KISSINSKY: „Koniec czy początek?”. To Pana najnowszy projekt artystyczny, który współtworzycie z Wojtkiem Wołyniakiem. Skąd pomysł? I jak wyglądało wydawanie płyty w pandemii?

Tak naprawdę solowe utwory nagrywam już mniej więcej od dwóch lat i do tej pory można je było znaleźć tylko na YouTubie. A w marcu zeszłego roku, kiedy zaczęła się pandemia, lockdown i miałem trochę więcej wolnego czasu zaczęliśmy z Wojtkiem pracować nad piosenkami. Okazało się, że jest ich tyle, że fajnie by było, gdyby powstała z tego cała płyta. Nastawialiśmy się na to i pracowaliśmy już pod tym kątem. W tym czasie kupiłem też sobie fortepian, a właściwie taki klawisz elektroniczny i zacząłem się uczyć grać. Po raz pierwszy po 30-paru latach wziąłem też do ręki saksofon. Wykorzystaliśmy te instrumenty na płycie. A potem okazało się, że firma MTJ chciałaby te nasze piosenki wydać. Udało się i w styczniu wyszła nasza pierwsza płyta.

A więc znowu, w 2021 roku, jest Pan debiutantem. Tak się składa, że dokładnie 35 lat temu, debiutowaliście ze Sztywnym Palem Azji. Czy za komuny debiutowało się łatwiej?

I tak i nie. Z jednej strony, muzykę rockową puszczały wtedy tylko dwie radiostacje – Trójka i Rozgłośnia Harcerska. Czas antenowy był ograniczony, a Internetu przecież nie było. Był za to oczywiście Festiwal w Jarocinie, na którym trzeba było się pokazać. A jak już się zagrało w Jarocinie i weszło się do pierwszej 10-tki – wtedy było się już w Polsce popularnym. Oczywiście trzeba było mieć talent i dobre piosenki talent – to na pewno. Teraz jest tak samo, ale dzisiaj jest chyba o tyle łatwiej, że łatwiej jest nagrać piosenkę. Każdy ma komputer i może sobie kupić odpowiedni program, nagrać piosenkę i potem wylansować ją za własne pieniądze na YouTubie, na Facebooku itd. Internet daje dzisiaj ogromne możliwości. Więc nawet bez wytwórni płytowej, możemy tak naprawdę wyprodukować sobie płytę we własnym domu. Gorzej jest z promocją. W latach 80. trochę trudniej było natomiast nagrać cokolwiek, bo działała wtedy chyba tylko jedna wytwórnia płytowa, Polskie Nagrania, więc żeby nagrać płytę, musieliśmy po prostu czekać na propozycję. Nie można było, ani jako osoba prywatna, ani jako zespół, od tak wejść sobie do studia i nagrać materiały. Nie było takiej opcji, a innych możliwości po prostu nie było. Więc wszystko zależy od tego, jak na to spojrzymy. Wtedy wystarczyło zagrać w Jarocinie, mieć dobre piosenki i znaleźć się np. na liście Trójki u Pana Marka Niedźwieckiego albo na liście rozgłośni harcerskiej u Pawła Sitka i wtedy już cała Polska po prostu znała piosenkę i znała zespół. To było wtedy spore ułatwienie, ale i tak są to dwie zupełnie różne sprawy.

Można więc powiedzieć, że Wasz debiut był dość spektakularny – najpierw był sukces w Jarocinie, od razu byliście też grani w radiu. A jak debiutować dzisiaj? Czy dobrym sposobem na rozpoczęcie kariery mogą być np. programy typu talent shows? Czyli np. hipotetycznie, gdyby SZPAL debiutował w 2021 roku, czy poszlibyście do takiego programu?

Moim zdaniem programy typu talent show to programy dla telewizji. Na pewno nie są to programy dla artystów. Chyba, że ktoś chce zostać celebrytą, czyli pokazać się, zabłysnąć – wtedy jak najbardziej. Natomiast my nigdy celebrytami nie byliśmy. My chcieliśmy zostać artystami. A to dwie różne drogi. Ja sam bym do takiego programu nie poszedł, starałbym się to robić zupełnie inaczej. To jest dobra droga dla celebryty, zwłaszcza jeżeli ktoś to lubi, ale to na pewno nie jest dobra droga dla artysty.

Wróćmy na chwilę do radia. Jako Sztywny Pal Azji zaczynaliście w czasach, kiedy nie było komercyjnych rozgłośni radiowych. Czy możemy dzisiaj mówić o pewnym dyktacie tych rozgłośni? Czy można powiedzieć, że to są ciężkie czasy dla muzyków?

Pamiętam, że był taki czas – i to jeszcze w latach 90., kiedy na antenie radia RMF Pan Piotr Metz przez cały dzień dzień puszczał całą naszą płytę. Mimo tego, że tam były takie słowa… Nie wiem, czy mogę użyć (śmiech)… typu „kurwa”, „skurwysyn”. Wtedy jeszcze radia komercyjne prezentowały jakąś klasę – można było wejść, oddać płytę i te nagrania po prostu szły potem w tych rozgłośniach. W tej chwili nie ma już o tym mowy. Jeżeli chciałbym, żeby moje piosenki istniały w radiach komercyjnych, to musiałbym po prostu zapłacić za czas antenowy – w końcu to są radia prywatne, które wyłożyły swoje pieniądze. Ja po tych radiach nie chodzę, chyba że ktoś do mnie zadzwoni (śmiech). Ale na szczęście są jeszcze inne stacje – państwowe, regionalne czy inne niezależne, które chętnie tę muzykę puszczają.

A jak Pan ocenia współczesny rynek muzyczny w Polsce? Czy możemy mówić o jego dobrej kondycji? Jak Pan na to patrzy z perspektywy 35 lat obecności na rynku?

Akurat ostatnio wszedłem z ciekawości na YouTube i posłuchałem sobie wykonawców typu Taco Hemingway, Dawid Podsiadło czy Brodka. I myślę, że poziom jest naprawdę wysoki, tylko niestety  wszystko jest nastawione w tej chwili głównie na to, żeby to się świetnie sprzedało. To są bardzo dobre piosenki, dobra produkcja muzyczna i ciekawe teksty. Ale wszystko jest przeliczane na pieniądze. Myślę, że jest dużo fajnych młodych twórców. Wczoraj akurat słuchałem list rozgłośni Radiospacja – było tam bardzo dużo nowej polskiej muzyki i byłem wręcz zaskoczony, że jest tak wysoki poziom, zarówno muzyczny jak i tekstowy. Tzn. może nie tyle zaskoczony, bo jednak to obserwuję, ale fajnie, że tak jest i że oprócz tego chłamu, który na co dzień w mediach, jest coś ciekawego.

A czy istnieje w ogóle przepis na stworzenie przeboju? Przede wszystkim mam tutaj na myśli oczywiście największy hit zespołu Sztywny Pal Azji (z 1987 r.), czyli Wieżę radości, wieżę samotności, a więc utwór, który wielokrotnie gościł na Trójkowej liście „Polski Top Wszech Czasów, a w 2014 roku został uznany przez słuchaczy za najważniejszy polski utwór wszech czasów. W ostatnim zestawieniu zajął zaś 5. miejsce, co tylko potwierdza, że nadal jest aktualny… A więc, czy pisząc przebój wie się już, że to będzie przebój? Czy można to przewidzieć?

Podobno istnieją takie kalki, to znaczy można stworzyć taką muzyczną produkcję, która gdy pójdzie w radiu 10 razy dziennie, to automatycznie stanie się przebojem. Ale to jest banalne. Tak poza tym myślę, że nie ma jednej recepty na stworzenie przeboju. Wieżę radości, wieżę samotności od 35 lat słychać w radiu, cały czas jest też obecna w Polskim Topie Wszech Czasów. Udało nam się coś takiego osiągnąć, więc chyba mamy pewien talent do takich rzeczy. Ale my niczego nie tworzyliśmy na siłę. My po prostu robiliśmy piosenki. I nagrywając pierwszą płytę, szczerze mówiąc nie przypuszczałem, że akurat Wieża będzie przebojem – myślałem, że zupełnie inne piosenki chwycą na listach, a okazało się, że chwyciła właśnie „Wieża”. Co prawda pieniędzy z tego nie było, ale przecież nie o to w tym chodzi. Jesteśmy z tego dumni, bo ta piosenka została i już pewnie pozostanie w klasyce polskiego rocka na zawsze.

Czyli poniekąd był to przypadek i nie da się „zaprogramować” przeboju?

Myślę, że można taki przebój w jakiś sposób wykreować w mediach – ale najwyżej na rok, dwa. Mając pieniądze można zrobić dobrą produkcję, zaprosić tekściarza i artystę – który nie tylko śpiewa, ale też świetnie wygląda – a potem stworzyć wokół niego pewną aurę tajemniczości. Mamy więc piosenkę, opłacamy rozgłośnie, opłacamy PR i gotowe. Ale to będzie hit na rok, dwa, góra trzy lata. Natomiast jestem pewien, że nie da się w taki sam sposób stworzyć przeboju, który będzie istniał w świadomości publiczności 30, a może nawet i 50 lat. To jest oczywiście tylko moje osobiste zdanie, ale opieram je na wieloletnich obserwacjach i doświadczeniach.

Przyznaje Pan, że w momencie tworzenia płyty Europa i Azja nie wiedział Pan, który utwór zostanie przebojem. A kiedy byliście już pewni, że Wieża to będzie hit?

Pamiętam, że najpierw przyglądałem się reakcjom ludzi, którzy tego słuchali. A później w Jarocinie – na przesłuchaniach i oczywiście na koncertach, obserwowałem, jak reaguje publiczność i wtedy już widziałem, że ta piosenka po prostu porywała ludzi. Nasi przyjaciele też nam cały czas powtarzali, że to będzie przebój. A potem, jak usłyszałem, że Wieża jest już na liście przebojów Trójki, to już byłem tego pewien.

I dodajmy, że do dzisiaj praktycznie z tej listy nie schodzi. A jak Pan na to patrzy w 2021 roku? Dlaczego akurat ten utwór cieszy się niesłabnącą popularnością?

Myślę, że tutaj zachodzi taka sytuacja, że muzyka i tekst są… ponadczasowe. Być może to właśnie zadziałało, że jako utwór w pewnym sensie uniwersalny, trafia dzięki temu do młodych ludzi. Cały czas powstają covery, tworzone przede wszystkim przez młodych ludzi. Ostatnio powstała wersja specjalnie na potrzeby filmu „Kraj” Maćka Ślesickiego, który niedługo trafi do kin – nagrana przez studentów Warszawskiej Szkoły Filmowej. Muszę przyznać, że jest to najlepszy cover, jaki kiedykolwiek słyszałem. Więc ja mogę się tylko cieszyć, że ludzie nadal chcą tej piosenki nie tylko słuchać, ale także ją śpiewać. Zauważyłem też pewien fenomen – w tej chwili na nasze koncerty przychodzą rodzice z dziećmi. Zwykle jest to młodzież w wieku 17, 18 lat. Po jednym z koncertów rodzic jednego z takich dzieciaków zadał mi pytanie: „Panie Jarku, mój syn się mnie pyta, dlaczego dawniej pisało się takie fajne piosenki?”. Zrobiło mi się bardzo miło, że młodzi ludzie słuchają teraz takiej muzyki.

I co Pan na to?

Powiedziałem, że wtedy pisało się takie piosenki, żeby można było wziąć gitarę do ręki i zaśpiewać przy ognisku. I wtedy właśnie wychodzą najlepsze hity – kiedy masz tekst, melodię, bierzesz gitarkę i po prostu śpiewasz. Albo siadasz do fortepianu i potrafisz sam zagrać i zaśpiewać. Wtedy można to tak określić, że to jest naprawdę fajna piosenka.

Na koniec wróćmy jeszcze na chwilę do początku naszej rozmowy. Jak wpłynął na Pana lockdown – czy to był dla Pana kreatywny czas?

Jeśli chodzi o twórczość – na pewno pozytywnie. Jeden plus jest taki, że radzę sobie już dobrze na pianinie. Zrobiłem płytę z KISSINSKYM – to drugi plus. Trzeci to nagranie płyty ze Sztywnym Palem Azji na 35-lecie zespołu. Prawie skończyliśmy ostatnią sesję, zaraz będą miksy i pewnie jeszcze w tym roku płyta ujrzy światło dzienne. Zrobiłem też już piosenki na drugą płytę zespołu KISSINSKY i część mamy już nawet nagrane. A tak poza tym, dobrze mi chyba zrobiło to, że dzięki pandemii miałem dużo czasu na czytanie, oglądanie filmów – krótko mówiąc, na taki bardziej osobisty rozwój. Natomiast brakuje mi na pewno kontaktu z przyjaciółmi, wyjazdów na koncerty i takiego zwykłego wyjścia do kawiarni, żeby sobie wziąć książkę i po prostu wypić kawę wśród ludzi – a to lubię bardzo.

A co dalej? Jakie są Pana artystyczne plany na najbliższy czas? Jak obchodzicie przypadające w tym roku 35-lecie Sztywnego Pala Azji?

W tym roku Sztywny Pal Azji obchodzi 35-lecie. Już w tamtym roku mieliśmy zaplanowane w kalendarzach, że zagramy z tej wyjątkowej okazji kilka większych koncertów. Mieliśmy też mieć duży koncert jubileuszowy w naszym rodzinnym mieście, Chrzanowie. Ale w tym roku to się już prawdopodobnie niestety nie uda. Ale za to wyszły już dwie płyty, czyli „The Best…” i kaseta magnetofonowa z naszą pierwszą płytą. Można już je kupić w dobrych sklepach muzycznych. Skończyliśmy też nagrywanie kolejnej płyty studyjnej, która wyjdzie prawdopodobnie jeszcze w tym roku. Robimy miksy, więc myślę, że po wakacjach powinny ukazać się jakieś single, pewnie będą jakieś piosenki w radiach. A z Wojtkiem Wołyniakiem, jako projekt KISSINSKY – pewnie za jakieś 2, może 3 miesiące, skończymy naszą drugą płytę. W tym roku raczej już się nie ukaże, bo przecież wydaliśmy już jedną płytę w styczniu, ale w przyszłym roku już na pewno. Chcę to już mieć nagrane, bo póki mam pomysły na piosenki, to po prostu nagrywam. To moje najbliższe plany, a poza tym oczywiście, w miarę możliwości – granie koncertów. W tym roku mamy w planie jeszcze 20 koncertów, ale czy zagramy – to już nie zależy od nas.