Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się zepsujesz. Słowa  fraszki Jana Kochanowskiego, mimo że napisane kilka wieków temu, pozostają bardzo aktualne. Od ubiegłego roku zdrowie odmieniane jest przez wszystkie możliwe przypadki i obawiam się, że nie zmieni się to zbyt szybko. Z jednej strony jest nadzieja w postaci szczepionki, którą być może ostatni obywatel przyjmie w roku 2030… Z drugiej strony, poza pandemią będziemy wkrótce walczyć ze skutkami zamknięć i izolacji społeczeństwa. Brak ruchu, zamknięcie w domach, strach przed jutrem, ograniczone kontakty z drugim człowiekiem – to wszystko na pewno wpłynie znacząco na wzrost zachorowalności, na cywilizacyjne plagi.

Otyłość, depresja, nowotwory, cukrzyca, nadciśnienie – to tylko najważniejsze z czyhających na nasze zdrowie i życie zagrożeń. Ryzyko zachorowalności można znacząco zmniejszyć tylko dzięki  taniemu i dostępnemu dla wszystkich remedium, mianowicie regularnej aktywności fizycznej. Światowa Organizacja Zdrowia brak ruchu uznała za czwartą główną przyczynę śmiertelności na świecie (a więc większe zagrożenie, niż sam koronawirus!) – odpowiada on za 27% przypadków cukrzycy oraz 30% przypadków choroby niedokrwiennej serca. Nic więc dziwnego, że pod koniec ubiegłego roku Światowa Organizacja Zdrowia wydała nowe rekomendacje dotyczące aktywności fizycznej. Eksperci sformułowali zalecenia na podstawie dowodów naukowych, które wskazują na związek między siedzącym trybem życia a gorszym stanem zdrowia. Zgodnie z nowymi rekomendacjami dorośli (18-64 lata) powinni wykonywać aktywność fizyczną przez 150–300 minut tygodniowo o umiarkowanej intensywności lub 75–150 minut o dużej intensywności.

Nawet najmniejsza aktywność fizyczna jest lepsza od jej braku  i ma kluczowe znaczenie dla utrzymania zdrowia, długości życia i dobrego samopoczucia. W okresie pandemii koronawirusa nasza aktywność jest niestety ograniczona, a coraz częściej wyniki badań wskazują na większe ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19 przy współistniejącej otyłości.

Ruch jest więc kluczowy. Ale choć łatwo powiedzieć (czy napisać), to trudniej zrobić. Mamy zimę, trudniej zatem o uprawianie sportu na świeżym powietrzu. Oczywiście znajdą się śmiałkowie odważnie biegający po oblodzonych chodnikach, ale bądźmy szczerzy: nie jest to zbyt zachęcające i łatwo przy tym o kontuzję. Zresztą bieganie w dużych miastach samo w sobie też nie jest takie zdrowie, choćby ze względu na smog. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że narzekam, że się czepiam, że dla chcącego nic trudnego, że szukam wymówek, że przecież można ćwiczyć „pod dachem” – ale tu pojawia się magiczne i przejmujące strachem wszystkich przedsiębiorców (i większość konsumentów) słowo „lockdown”. Otóż zamknięto stoki narciarskie, zamknięto na głucho siłownie, kluby fitness, baseny i inne obiekty sportowo-rekreacyjne. Jesteśmy zamknięci w domach, bez możliwości wyładowania energii na zewnątrz, z łatwym dostępem do lodówki. No dobra, można też przecież ćwiczyć w domu. W ostatnich miesiącach mocno rozszerzyła się oferta fitnessu online. Tylko nie każdy potrafi się zmobilizować do ćwiczeń w domowym zaciszu, nie każdy ma odpowiedni sprzęt (domowa siłownia to opcja dla tych, którym i pieniędzy, i przestrzeni nie brakuje), nie każdy też może się skupić, gdy wokół pełno domowników (szczególnie ci młodsi mogą skutecznie rozpraszać) – i tak można wyliczać bez końca.

Warto byłoby mieć alternatywę i np. wybrać się na siłownię. Niestety ten sektor usług tak istotnych dla zdrowia publicznego wciąż pozostaje zamknięty. Dlaczego? W sumie nie wiadomo, bo nie ma badań potwierdzających, że siłownie są w Europie źródłem zarażeń koronawirusem. Mało tego, z raportu THiNK Active (opracowanego przez Europe Active na podstawie danych z 14 państw) wynika, że liczba zachorowań w obiektach fitness i siłowniach wyniosła 0.0005183%. Czyli ryzyko zarażenia w klubach fitness jest znikome. Dlaczego ogranicza nam się możliwość uprawiania sportu i zadbania o odporność w czasie światowej pandemii? Dlaczego można iść do sklepu, gdzie przestrzeganie reżimu sanitarnego jest znacznie trudniejsze, a nie można pójść na bieżnię czy zajęcia z jogi? To już słodka tajemnica decydentów. Miejmy nadzieję, że ci sami decydenci wykonają rachunek zysków i strat i skończą z nieuzasadnionymi zakazami – w trosce o szlachetne zdrowie Polaków.