W swej ostatniej książce „Historia pewnej prowokacji” pomieściłem esej (z suplementem) „Kłaniam się Wysokim Cieniom”. Było to wspomnienie wybitnych ludzi, których miałem zaszczyt blisko znać, a z niektórymi nawet przyjaźnić się. Ludzi, których wiedzy, iskrzącej inteligencji oraz  mnogim przymiotom ducha zawdzięczam nieskończenie wiele; którzy ukształtowali mnie etycznie i estetycznie, uformowali intelektualnie, ideowo i politycznie. Kisiel, Herbert, Wajda, Bartoszewski, Mazowiecki, Wasiutyński, Chrzanowski, Głowacki, Młynarski i tylu innych…

Tomasz Wołek /dziennikarz, publicysta polityczny i komentator sportowy, działacz opozycji w okresie PRL

W przeciągu dwu minionych lat ta nostalgiczna aleja stała się jeszcze bardziej cienista. Spośród wielu wspomnę kilku, tak ważnych dla Polski, a osobiście też dla mnie.

Jan Lityński. Utonął w nurtach Narwi, desperacko i heroicznie próbując ratować ukochanego psa. Legenda opozycji demokratycznej (KOR) i Solidarności, więzień polityczny PRL, straceńczo odważny i bezkompromisowy. Uczciwy człowiek lewicy, gotów na swoje barki brać nawet zbrodnie Stalina; genialny satyryk Janusz Szpotański pokpiwał: „Lit dlatego jest taki mały, że przytłoczyły go zbrodnie Soso”. Zarazem otwarty, tolerancyjny wobec oponentów ideowych. Towarzysko uroczy; nie zapomnę kolacji u niego, kiedy zapytał, jakie mocniejsze trunki podać. „Niedawno smakowałem 10-letnią brandy „Torres” „ – zaryzykowałem. Na to Jasio z szelmowskim uśmiechem wyjął z kredensu „Torresa”… 20-letniego.

Henryk Wujec. Przykład harmonijnego przenikania się głęboko pojmowanego chrześcijaństwa (działacz KIK-u) z wrażliwością lewicy demokratycznej (KOR). Bezgranicznie uczciwy, pogodny, życzliwy ludziom. Najbardziej pracowity człowiek opozycji i Solidarności; w jego przepastnej torbie mieściło się niemal całe archiwum ruchu oporu. Ktoś taki nie mógł mieć wrogów nawet pośród prześladowców. Jakby wczuwał się w słowa Jacka Kleyffa: „Nawet ubek jest twój brat i człowiek”.

Jerzy Limon. Znakomity szekspirolog, anglista, pisarz, twórca Teatru Elżbietańskiego w Gdańsku, co zapewnia mu trwałe miejsce w historii kultury w skali światowej. Aż biła od niego prawość i szlachetność. Ogromna wiedza humanistyczna, subtelne poczucie humoru. Miałem szczęście spędzić z nim trzy urocze dni w Turówku u Czarka Windorbskiego.

Adam Zagajewski. Znalem go słabiej, ale – obok Miłosza, Herberta, Krynickiego, Barańczaka czy Karaska – niewątpliwie poeta pierwszej gildii. Kiedyś gdańscy poeci, Antek Pawlak i Marian Terlecki, szykowali się na wspaniałą biesiadę z Zagajewskim. Doznali zawodu: „Bolała go głowa, milkliwy, prawie nie pił, totalne rozczarowanie”. Jednak jego wczesny wiersz „Prawda” był – obok „Przesłania pana Cogito” Herberta – moralnym manifestem pokolenia, które obaliło komunizm: „powiedz prawdę do tego służysz w lewej ręce trzymasz miłość a w prawej nienawiść”.

Zofia Czerwińska. Świetna aktorka, teatralna i filmowa. Jej rola w „Misiu” powala na kolana. Niebywale, wręcz brawurowo dowcipna. Nie znam kobiety, która by „świńskie”, najbardziej drastyczne kawały opowiadała z taką klasą i wdziękiem, tak smakowicie. Można by rzec – Holoubek w spódnicy. Bo to był niezrównany mistrz inteligentnej rubaszności.

Zdzisław Najder. Zapewne największy „conradysta” świata.  Wierny druh młodego Herberta. Podejmował się klasycznych „missions impossibles”, i w Radio Wolna Europa (sąd w PRL skazał go na karę śmierci), i u Wałęsy. Ale umysł absolutnie niezależny. W polemice z Adamem Michnikiem wziąłem jego stronę w twardej krytyce eskapady prezydenta  Lecha Kaczyńskiego w Gruzji. Postać wybitna, chyba nie do końca rozumiana i doceniana.

Jerzy Gruza. Pełen inwencji reżyser, satyryk, animator kultury. Kiedy szefowałem „Życiu Warszawy”, był moim sąsiadem w „Kinie Klub”. Kapitalny biesiadnik (ach, te lawendowe kiełbaski na Sardynii…), umysł błyskotliwy i niekonwencjonalny. Z Jackiem Fedorowiczem stworzył duet niepowtarzalny. Pamiętam jego opowieść o wczasach w Bułgarii, gdzie w sąsiednim domku mieszkał dygnitarz z PZPR. I raptem dobiegł Jurka namiętny szept partyjnej sekretarki: : „Dzisiaj, towarzyszu, już nie musicie uważać”.

Karol Modzelewski. Był na antypodach mojej orientacji  ideowej; w „Solidarności” krytykował Wałęsę, podczas gdy ja brałem stronę Lecha, ale zawsze budził szacunek i sympatię. Lewicowiec  o manierach brytyjskiego torysa. Odważny bez ostentacji, miał raczej temperament intelektualisty, aniżeli typowego, zawodowego polityka. Szerokie horyzonty humanistyczne, wybitny historyk mediewista. Gdybyż polska lewica miała oblicze Karola i jego klasę…

Jerzy Pilch. Najpierw efektowny felietonista,  z biegiem czasu zyskał status pisarza miary niepośledniej. Luteranin z Wisły, literacko i towarzysko podbił Kraków i Warszawę, by u schyłku osiąść w Kielcach. Pasją Jurka był futbol, a nieszczęśliwą miłością – Cracovia. Rozumiałem go, gdyż podobnym uczuciem darzyłem gdańską Lechię. Obu klubom ostatnio wiodło się lepiej; szkoda, że Jurek nie doczekał zdobycia Pucharu Polski.

Dziewięć sylwetek ludzi, którzy wzbogacili Polskę na tylu polach: w kulturze, polityce, historii, aktorstwie, literaturze, poezji, teatrze. Odeszli, lecz przecież pozostawili po sobie wdzięczną pamięć oraz dokonania o wartości nieprzemijającej.