– Czytając, bardzo interesującą i dobrze napisaną, książkę Świat Polskiej Szlachty” odniosłem wrażenie, że jest ona próbą przezwyciężenia utrwalanego przez pokolenia poglądu o destrukcyjnej roli ziemiaństwa i arystokracji. Próbą ważną i potrzebną! – przekonuje dr hab Lech Królikowski, profesor akademicki, autor kilkunastu książek historycznych. Na łamach Polska The Times możemy zapoznać się z recenzją książki wydanej przez Fundację im. XBW Ignacego Krasickiego, którą dzięki uprzejmości redakcji publikujemy w całości.
Rzeczpospolita Szlachecka, tak jak większość państw Europy tego okresu, była państwem feudalnym, ale o bardzo mocno spłaszczonej strukturze społecznej. Pomijając kler wyznań chrześcijańskich, społeczeństwo naszego państwa to lud i szlachta, która w Rzeczypospolitej była nadzwyczaj liczna. W dużym uproszczeniu zakłada się, że stanowiła ok. 10 procent mieszkańców państwa. Przemiany polityczno-społeczne, głównie po II wojnie światowej sprawiły, że obecnie znaczna część polskiego społeczeństwa czuje się w mniejszym, lub większym stopniu związana ze stanem rycerskim. Stąd, m.in. duża popularność literatury na ten temat.
Teoretycznie wszyscy członkowie stanu szlacheckiego byli sobie równi, co podkreślała formuła określająca polskiego monarchę: Primus Inter pares (Pierwszy wśród równych). Ze względu na deklarowaną równość – w Rzeczypospolitej, praktycznie nie istniały własne tytuły arystokratyczne, jeśli nie liczyć licznych kniaziów w Wielkim Księstwie Litewskim, potomków Gedyminowiczów, Rurykowiczów, czy arystokratów i chanów tatarskich. Wspomniane dziesięć procent, to ludność o rodowodzie udokumentowanym, ale także ogromna rzesza ludzi, którzy uznali, że należą do szlachty, i szlachtą stawali się niejako przez „zasiedzenie”. Brak w naszym państwie (przez długi czas) prawnych form związanych z dowodzeniem szlachectwa, sprawił, że podszywanie się pod szlachtę było dosyć częste, co oczywiście budziło niezadowolenie znacznej części herbowych. Świadczy o tym m.in. słynna praca Waleriana Nekandy Trepki z 1626 roku, pod tytułem: Liber generationis plebeanorum (Księga rodów plebejskich, zw. też Liber Chamorum, dosłownie – Księga Chamów). Autor wymienił w niej 2534 nazwiska, których właściciele (jego zdaniem) nie mieli podstaw przynależności do stanu szlacheckiego.
Książka Marcina Rosołowskiego i Arkadiusza Bińczyka – mająca bardzo staranną formę edytorską – zawiera 31 haseł-biogramów, w tym dwu osób nie należących do stanu rycerskiego. Jednym z nich jest Kasper Niesiecki (1682-1744) – autor Herbarza polskiego, którego pełna, dziesięciotomowa edycja ukazała się w Lipsku w latach 1839-1846. Niesiecki był jezuitą, który w swoim życiu przebywał w bardzo wielu miejscach na terenie Rzeczypospolitej, co dało mu możliwość zebrania dokumentacji do swego dzieła. Na podstawie przestudiowanych archiwaliów napisał pracę uważaną do dnia dzisiejszego za najlepszą genealogię polskiej szlachty. W pracy tej nie znalazło się wiele nazwisk, a inne zostały opisane, nie tak, jak niektórzy oczekiwali. Spowodowało to, że Niesiecki był atakowany przez licznych, także fizycznie. Z tego powodu musiał np. przenieść się z Krasnegostawu, gdzie przebywał, do Lwowa. Gdy trudno było udowodnić mu przekłamania, to głównym zarzutem stało się „plebejskie” pochodzenie autora.
Pomimo formalnej równości, szlachta polska była niezmiernie zróżnicowana, głównie pod względem majątkowym. Obok wielkich posiadaczy ziemskich występowała ogromna rzesza drobnej szlachty, niekiedy bez żadnego majątku. Byli to jednak ludzie wolni, zazwyczaj „wykształceni”, a także dysponowali pełnią praw obywatelskich. Chętnie zaciągali się na służbę w wojsku, nie zawsze królewskim. Drobna szlachta była solą w oku caratu, albowiem stanowiła podstawową kadrę kolejnych powstań i niepokojów. Rosjanie w tej grupie ludności upatrywali swojego głównego wroga na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Robili wszystko aby pozbyć się jej, o czym przejmująco pisał francuski historyk Daniel Beauvois (Polacy na Ukrainie 1831-1863. Szlachta polska na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie, Paryż 1987; Trójkąt ukraiński, szlachta, carat i lud na Wołyniu i Podolu, Lublin 2005). Rezultaty działań przeciwko tej grupie w Królestwie Polskim (wg stanu na ok. 1895 r.) przedstawił warszawski generał-gubernator Paweł Szuwałow w raporcie dla cara Mikołaja II. Napisał, m.in.: „Mówiąc o stanie szlacheckim i ziemiańskim w tutejszym kraju należy zauważyć, że tylko ich wyższe warstwy, czyli arystokracja, zaczynają powoli wykazywać w stosunku do rządu pożądany rozsądek, odstępując powoli od nieziszczalnych polsko-narodowych mrzonek. Do tej politycznie trzeźwiejącej klasy przyłącza się jednak liczna ziemiańska szlachta, której część prawie już zrównała się ze stanem chłopskim”. Warto więc zauważyć, że władze rosyjskie z całą świadomością zastosowały rzymską maksymę: „dziel i rządź”. Przez prawie wiek prowadziły politykę zbliżenia z polską arystokracją i ziemiaństwem, a po 1864 r. – także z polskimi włościanami.
Przedstawiciele „krakowskiej szkoły historycznej”, m.in. Walerian Kalinka uważali, że upadek Rzeczypospolitej Szlacheckiej był efektem wadliwego ustroju, anarchii, prywaty i braku poszanowania władzy państwowej wśród szlachty, szczególnie tej najbogatszej – magnatów. Pogląd ten reprezentowało także powstałe wówczas ugrupowane stańczyków. Trzeba zauważyć, iż takie spojrzenie na narodowe dzieje szczególnie odpowiadało polskim komunistom, którzy w tym duchu przedstawiali naszą historię w okresie Polski Ludowej, a więc przez prawie pół wieku.
Czytając – bardzo interesującą i dobrze napisaną – książkę Rosołowskiego i Bińczyka odniosłem wrażenie, ze jest ona próbą przezwyciężenia utrwalanego przez pokolenia poglądu o destrukcyjnej roli ziemiaństwa i arystokracji. Próbą ważną i potrzebną! Autorzy zaprezentowali w książce liczne postaci z tego kręgu, które działały na rzecz społeczeństwa. W biogramie Feliksa Sobańskiego napisano, m.in.: „Nie żałował on czasu na działalność w różnych towarzystwach i organizacjach ani nie skąpił środków na budowę kościołów, rozwój edukacji czy pomoc chorym i potrzebującym”. W biogramie Edwarda Krasińskiego, fundatora wspaniałej Biblioteki Ordynacji Krasińskich na Okólniku w Warszawie, napisano m.in.: Edward Krasiński sprzedał więc Radziejowice będące jego osobistymi (niewchodzącymi w skład ordynacji) dobrami i za te pieniądze zakupił plac w Warszawie przy ulicy Okólnik. (…) Koszty budowy pochłonęły olbrzymią sumę 2 milionów złotych, czyli, z grubsza szacując, na dzisiejsze pieniądze jakieś 15 milionów złotych”. W biogramie kresowego utopisty Ignacego Jerzego Ścibor-Marchockiego podano, m.in.: „Ufundował szpital, aptekę, dom sierot i kazał zbudować wygodny zajazd dla podróżnych. Zbudował fabrykę powozów, założył hodowlę jedwabników”.
Książka Marcina Rosołowskiego i Arkadiusza Bińczyka jest zbiorem biograficznych artykułów cieszących się dużą poczytnością na łamach dziennika Polska the Times. Teksty te skorygowane i uzupełnione tworzą rodzaj małej encyklopedii polskiego ziemiaństwa i arystokracji. W posłowiu Autorzy napisali, m.in.: „Są tu (…) postaci szlachetne, bez reszty poświęcone sprawie polskiej, roztropni przedsiębiorcy, zapaleni kolekcjonerzy i badacze, lecz trafiają się również osoby, które już we współczesnych budziły żywe kontrowersje. Wszyscy jednak byli osobowościami nietuzinkowymi, wartymi, by i dzisiaj o nich pamiętać. Są oni częścią nie tyle historii polskiego ziemiaństwa, ale po prostu – historii Polski.
Nic dodać, nic ująć!
Autor recenzji jest profesorem akademickim, autorem kilkunastu książek historycznych, działaczem samorządowym. Jest też pierwszym burmistrzem warszawskiego Mokotowa w III RP. Przez wiele lat był prezesem Towarzystwa Miłośników Warszawy, dziś pełni te funkcje honorowo.
Najnowsze komentarze